Jedno moje ja mówi, że ten post jest w ogóle niepotrzebny i że tylko winni się tłumaczą. Ale drugie, to niepewne, zakompleksione i, generalnie rzecz ujmując, życiowo obsrane, czuje, że musi. Że ja muszę te słowa napisać, opublikować, aby nie było nieporozumień. Żeby oburzeni i zniesmaczeni mogli odejść, a cała reszta - wzruszyć ramionami lub poklepać mnie ze zrozumieniem po plecach i świadomie ze mną w Piątym Pokoju zostać.
Bo widzicie, uznałam, że wkładam w ten mój Piąty Pokój już tyle pracy, zaangażowania i wysiłku (a przecież to się zawsze odbywa jakimś kosztem, bo mam wszak etat, rodzinę i niepełnosprawnego kota, a czas blogowy wykroić trzeba z innych "czasów"...), że pora postanowić: wóz czy przewóz. I albo sobie tę pisaninę darować (z bólem serca, ale jednak), a zaoszczędzony czas spożytkować na czytanie książek i biegi przełajowe, albo wynieść to na wyższy poziom i zacząć mieć z tego coś więcej niż satysfakcja.
Co miesiąc zagląda tu kilkanaście tysięcy osób. Statystyki mówią, że większość wraca regularnie, więc nawet jeśli założymy, że połowa z nich po przejrzeniu kilku postów tylko przewraca oczami i z niesmakiem zamyka okno przeglądarki, to druga połowa ma do Piątego Pokoju ciepłe uczucia. Albo przynajmniej: jest otwarta na moje propozycje. Połowa, czyli kilka tysięcy. Myślicie, że mam co miesiąc kilka tysięcy komentarzy? Jak sądzicie, jaki
procent promil czytelników zostawia jakiś ślad swojej obecności? Owszem, dostaję trochę maili, ale głównie są to maile z pytaniami i prośbami o pomoc, poradę. I ja na nie wszystkie odpowiadam - po to tu jestem i sama do tego pytania zachęcam. Zżyłam się z Wami na dobre i - nie ukrywajmy - nie dla siebie piszę tego bloga, tylko dla Was, dla każdej osoby, która zechce tu zajrzeć. Gdyby tak nie było, to posty zaczynałyby się od "Kochany pamiętniczku, dziś znów śnił mi się Mark Wahlberg" i pisałabym je na kolanie, w zeszyciku. Mam nadzieję, że zdarza się Wam stąd coś raz na jakiś czas wynieść:
darmowy plakat, inspirację, pomysł na DIY, przemyślenia albo przynajmniej dobry humor. Dlaczego i ja nie miałabym czegoś zyskać?
Czy uważacie, że bloger, pisząc sponsorowane posty, postępuje źle? Niemoralnie? Pazernie? Że się sprzedaje i kurwi? Zaobserwowałam bowiem, że każdy twórca, który wynosi swoje blogowanie na wyższy poziom, przekształca to zajęcie w regularną pracę i zamierza zacząć na swojej działalności zarabiać, musi popełnić posta, w którym tłumaczy się z tej decyzji. Tak jak ja niniejszym (ku własnemu zażenowaniu) czynię. Inaczej zarzuca się mu, że taki był w porzo, ale się sprzedał, że blog to nie tablica reklamowa, że ufać mu nie można, bo dostał za to kasę. Mam ochotę złośliwie napisać, że zazwyczaj takie wyroki ferują ze swej łysej, wypierdzianej kanapy zgorzkniałe Waldki, które też chciałyby mieć spoko bloga, mieć o czym pisać, co pokazywać i chciałyby na tym zarabiać. Ale nie mogą, bo im kaszanka stygnie i Pamiętniki z wakacji uciekają.
Blog taki jak mój to naprawdę nie jest dzienniczek pensjonarki pisany na korytarzu między algebrą a francuskim, tylko kupa roboty. Stworzenie ostatniego posta DIY zajęło mi cały dzień (przygotowanie planu i komponentów, odpowiednie sfotografowanie procesu tworzenia, pogodzenie się z porażką, gdy pomysł zawiódł i wymyślenie kolejnego DIY, a następnie od początku: plan, foto sesja, obróbka zdjęć i tekst od serca, a nie na odpierdol). Calutki. Dzień.
Nie chcę oczywiście pisać teraz, jak mam ciężko, bo primo: sama chciałam, secudno: problemy blogerek to naprawdę #firstworldproblems, serio. Nie jestem pielęgniarką geriatryczną ani górnikiem na przodku, żeby się nad swoim losem móc użalać. But still, roboty jest przy tym nieskończenie wiele. Kolejny etacik jak nic.
A więc tak, w Piątym Pokoju będą się pojawiały posty sponsorowane. Niezbyt często, niezbyt nachalnie, ale będą. Lecz nie martwcie się, nie zacznę Wam nagle wciskać głodnych kawałków o tym, jak z uśmiechem na ustach fruwam na nowym mopie marki X, a wokół mnie brokatowe jednorożce wirują w magicznym tańcu liżąc się po... (ekhem, może nie płyńmy w to głębiej). Po pierwsze, bo nie będę pokazywać rzeczy, których i tak bym nie użyła i które są sprzeczne z moim stylem życia i światopoglądem (a mop
jest sprzeczny). Po drugie, bo nie zamierzam pisać, że coś jest zajebiste, jeśli zajebiste nie jest. Po trzecie, bo zapewne większość współprac będzie indukowana z dołu, przeze mnie, więc będą to rzeczy, których naprawdę używam lub chorobliwie pożądam (na przykład szary papier toaletowy, ten z wiewiórą. Halo, Producencie, tu jestem!) No i po czwarte, bo umiem zrobić to tak, by było subtelnie, smacznie i niebazarowo:
przykład i
drugi przykład.
Bardzo Was zatem proszę o zaufanie. Jeśli wierzycie w moje wyczucie dobrego smaku, w mój umiar i mój moralny kręgosłup, nie lękajcie się. Przeciwnie, zachęcam Was do tego, żebyście trzymali kciuki za mnie i za to, co przede mną, bo być może pozwoli mi to kiedyś porzucić etat i utrzymywać się z tego, w czym naprawdę czuję się mocna. Chyba życzymy sobie nawzajem dobrze, hm?
To co, Kochani, sklejamy pionę i palimy
faję w pokoju fajkę pokoju, czy jednak foch?
P.S. Wrzucam zdjęcie z oazy, bo nic innego nie miałam pod ręką.
Spodobał Ci się ten post? Dziel się nim i śledź Piąty Pokój, aby być na bieżąco!![Photobucket]()
![Photobucket]()
![Photobucket]()
![Photobucket]()